„Grubaska”
to kolejna książka Stanislava Rudolfa. Był on kiedyś bardzo znanym pisarzem
książek młodzieżowych. Jego twórczość była najbardziej popularna w
Czechosłowacji. Teraz stał się jednym z zapomnianych pisarzy. Czy warto odnowić
jego twórczość w umysłach młodych odbiorców?
„-Gratuluję braciszku! – wyciągnęłam ku niemu rękę – nasz ród jest z
ciebie dumny. Jesteś teraz mądrzejszy niż nasza pralka automatyczna. I masz to
na papierze.”
Jitka Pażoutówna, czyli tytułowa
Grubaska, to młoda dziewczyna ucząca się w liceum pielęgniarskim niedaleko Rybina.
Odnosi sukcesy w rzucie kulą i ciężko trenuje przed kolejnymi zawodami. Ma
chłopaka Honza, który jest biegaczem. Z pozoru jej życie to sielanka, ale w
jednej chwili wszystko się komplikuje. Czy uda jej się wyjść zwycięsko z tej
podbramkowej sytuacji? Musicie przekonać się sami.
„Miłości nie można kupić. To nie jest płyta gramofonowa, której możemy
słuchać dziesięć razy, a wciąż sprawia nam przyjemność, ponieważ w melodii
brzmi ten sam głos, śpiewają te same skrzypce i wspina się w górę trąbka, jak
to było za pierwszym razem. Jakże często
właśnie za tym tęsknimy. Miłość zaś bywa filiżanką o cienkich ściankach, z
której pijemy codziennie kawę, aż tu nagle do kawusi spadnie łyżeczka i
naczynie już nie dźwięczy, nagle wydaje głos jak zdyszany astmatyk, a do tego
jeszcze cieknie. Drutujemy, lepimy, staramy się przymocować utrącone uszko, ale
w końcu i tak wpychamy filiżankę do kredensu, pomiędzy stare i niepotrzebne
rupiecie, o których naiwnie myślimy, że kiedyś się przydadzą. ”
Fabuła
książki jest typowa jak dla książki młodzieżowej. Zapowiada nam parę dni z
życia zwyczajnej dziewczyny i tak właśnie jest. Mamy tu kilka wątków, ale żaden
z nich nie jest zbyt interesujący. Zwroty akcji, które występują w książce są
łatwe do przewidzenia, co za tym idzie raczej zrażają czytelnika do książki niż
zachęcają. Akcja raz jest szybka, a raz wolna -
tak jak w prawdziwym życiu, Niestety czytając tą książkę czytelnik
głównie się nudzi.
„Krew sika jak z byka, a my, rzeźnicy, pełni kurażu, nie boimy się
blamażu, jeszcze przed godziną nasze fartuchy lśniły czystością, a teraz
widnieją na nich czerwone naleśniki i placki, których oczywiście nie wywabi już
żaden środek piorący, ale poczynajmy sobie śmiele, chociaż trup się gęsto
ściele. (…) Ssiemy krew jak wampiry.(opis rozpoczynający książkę)
Styl
pisania autora jest zwyczajny. Autor nie wychodzi poza znane schematy. Narracja jest
pierwszoosobowa, znamy uczucia i myśli głównej bohaterki. Autor sili się na
dowcipność. Czasem mu ona wychodzi, a czasem czytelnik czuje tylko niesmak. Z
opisami jest tak samo. Niektóre mile nas zaskakują, a inne sprawiają, że mamy
ochotę wyrzucić książkę przez okno. Najdziwniejszym opisem jest ten, który
rozpoczyna książkę. Zupełnie nie rozumiem, co autor chciał przez taki opis osiągnąć. Jeśli chciał by
czytelnik czuł niesmak i pukał się w głowę to udało mu się.
„Nos jak trąba, głowa jak bomba, oczy jak kartofle, uszy jak pantofle,
a cała figura podobna do szczura.” (jeden z opisów bohaterów)
Bohaterowie książki stanowią
bardzo małą, ale silnie zróżnicowaną grupę. Wydaje mi się jednak, że autor zbyt
skoncentrował się na opisie Jitki i Honza kosztem pozostałych bohaterów.
Niektórzy bohaterowie to tylko lalki z nazwą napisaną na plakietce – nie wiemy
o nich nic poza tym, że np. interesują się motoryzacją, to się nazywa dogłębne
przedstawienie postaci. Główną bohaterkę da się lubić, ale mnie ona tylko
irytowała. Jej zachowanie było bardzo dziecinne, poza tym, która szanują się
dziewczyna zdobyłaby się na kradzież, żeby zatrzymać przy sobie chłopaka? Moim
zdaniem żadna, ale Jitka w taki sposób próbowała zasłużyć na miłość. Zamiast ją
polubić było mi jej po prostu żal.
Miałam
nadzieję, że książka ta będzie dobrą lekturą i niestety się zawiodłam.
Właściwie ciężko znaleźć w tej książce jakiekolwiek plusy. Polecam książkę tym,
którzy chcieliby zobaczyć jak kiedyś wyglądała praca w szpitalu, im na pewno się
spodoba.
Ocena:2/10